Poznańska sieć tramwajowa (a także autobusowa) powstała w czasach, gdy w Poznaniu istniała zupełnie inna polityka w zakresie gospodarki przestrzennej. Łączyła ona wówczas istotne punkty na mapie miasta, takie jak ośrodki władzy, duże zakłady przemysłowe i instytucje o dużej liczbie pracowników lub korzystających, duże skupiska mieszkań, miejsca spotkań wielu ludzi (stadiony, kościoły, cmentarze). W naszych czasach zaszły duże zmiany w dyslokacji takich miejsc, a MPK nie zmieniło kształtu swojej sieci (komiczne jest to, że nadal za swój punkt węzłowy uważa rondo Kaponiera, gdzie ruch pasażerów jest obecnie niewielki). To powoduje, ze Poznaniacy zmuszeni są korzystać z indywidualnych środków transportu, bo tylko one są w stanie dowieźć ich do zaplanowanego celu, a komunikacja publiczna generuje tylko straty. Paradoksalnie władze miejskie usiłują utrudnić swoim obywatelom korzystanie z tego efektywnego środka transportu (a ostatnio - dzięki polityce cenowej w MPK - także konkurencyjnego cenowo), natomiast nie prowadzą polityki przestrzennej zmierzającej do lokalizacji ważnych celów podróży Poznaniaków w pobliżu węzłów sieci MPK, ani do przebudowy tej sieci w nawiązaniu do tych celów podróży (może z wyjątkiem budowy tramwaju do Naramowic i dawniej dojazdu tramwajem do M1). Najbardziej zaskakuje mnie, że demokratycznie (podobno) wybrana Rada Miejska i prezydent realizują w tym zakresie swoje(?) pomysły, jakby na przekór głosom swych wyborców, czego wyraźnym dowodem jest polityka utrudniania indywidualnej komunikacji samochodowej, która - jako jedyna - "nadąża" za potrzebami zarówno Poznaniaków zamieszkałych w mieście, jak i tych, którzy wyprowadzili się z niego do okolicznych gmin, które lepiej (i taniej) zaspokajały ich potrzeby.