Łukasz Kaźmierczak: Zbieram informację po porannej konferencji premiera Morawieckiego. Ogłosił, jakie obostrzenia do 9 kwietnia. Mamy zamknięte żłobki, przedszkola, salony urody, zakłady fryzjerskie i kosmetyczne. I ograniczenia do jednej osoby na 20 metrów kwadratowych w galeriach handlowych i kościołach. Jak pan ocenia te kroki z pozycji epidemiologa z doświadczeniem?
Andrzej Trybusz: Koronawirus szerzy się drogą kropelkową przez kontakt z ludźmi. Im więcej kontaktów tym transmisja jest większa. Wszelkie działania, które mają ograniczyć naszą mobilność, aktywność przyczyniają się do ograniczenia transmisji wirusa. Teraz pytania, czy kolejne obostrzenia przyniosą radykalną poprawę, w jakiej perspektywie. W jakimś czasie przyniosą - nie wiem, czy to będą trzy, czy cztery tygodnie. Nasza sytuacja jest wyjątkowo trudna i niebezpieczna. 34 tys. zakażeń dziś.
To najwyższy wynik od początku pandemii.
Tak, zdecydowanie. W fali jesiennej najwyższa liczba była w listopadzie - niecałe 28 tys. Sytuacja jest bardzo poważna. Ten wzrost zakażeń przekłada się na wydolność służby zdrowia.
Tak, bo to nie są tylko przypadki statystyczne, tylko konkretne obłożenie łóżek szpitalnych i respiratorów. To, mówiąc kolokwialnie, nam piknęło.
I to bardzo zdecydowanie. Codziennie przybywa pacjentów kilkaset. Były dni, że przybywało po 1400, te wzrosty hospitalizacji pojawią się za kilka dni, bo tak rozwija się dynamika choroby. Moim zdaniem te działania teraz powinny być bardziej radykalne.
Jeszcze ostrzejsze kroki?
Tak. U nas nie ma lockdownu. Mamy system zakazów, nakazów - nazywamy to obostrzeniami.
W ogóle niewychodzenie z domów?
Przebywanie w domach i jeśli wychodzenie z uzasadnionych powodów.
Panie doktorze, pan by chciał nas zamknąć w domach na święta?
Ja bym nie chciał, tylko patrzę na to jako lekarz. Apelami na tym etapie już niewiele uzyskamy. Przykład ostatnich godzin - szturm na sklepy budowlane. Społeczeństwo jest tym zmęczone, wypiera epidemię ze świadomości. Kiedy zawodzą apele trzeba rozwiązań administracyjnych. Rok temu, kiedy mieliśmy 200-300 zakażeń dziennie byliśmy w głębokim lockdownie, a dziś mamy dziesiątki tysięcy, a lockdown jest płytszy. Przy idącym do niewydolności systemie ochrony zdrowia.
Panie doktorze, pan popierałby zamknięcie kościołów? To postulat niektórych polityków. Wczoraj był wspólny apel ministra zdrowia i Episkopatu Polski. Dziś arcybiskup Gądecki o tym mówił, o bardzo poważne podejście do zasad liczenia wiernych. Czy to wystarczy?
Nie chcę generalizować, że to będzie nieprzestrzegane. Będą miejsca, gdzie to będzie przestrzegane, wydaje się, że w większości kościołów nie będzie. Mamy przykłady kościołów, gdzie było 15 metrów, a nie 20 dla 1 osoby i nie było to przestrzegane.
Gdyby przestrzegano tych 20 metrów, to byłoby wystarczające?
Przypomnę, rok temu 5 osób mogło być w kościele. Dziś przy ponad 30 tys. zachorowań - 15-20 metrów dla 1 osoby. To zabawa bardziej matematyczna, niż realna. Wielkanoc to bardzo ważne święto dla wierzących. Trudno mi uwierzyć w to, że ktoś będzie stał w drzwiach kościoła, odliczy i reszta nie wejdzie. Przecież można było zorganizować msze polowe, na otwartej przestrzeni, kościoły są miejscem, gdzie ludzie się zarażają, to nie ulega żadnej wątpliwości, to potwierdzają badania. Wierząc w rozsądek ludzi, że jednak jest pełna możliwość uczestniczenia w liturgiach w domach (internet, telewizja, radio)...
Podobno jest spadek liczby wiernych, tak mówili naszym reporterom niektórzy proboszczowie. Oby te ograniczenia ludzie wzięli sobie do serca, bo był taki apel, że jeżeli można, to lepiej pozostać w domu. Pamiętam naszą rozmowę z lutego ubiegłego roku, kiedy koronawirus raczkował. Zastanawialiśmy się, czy to się w ogóle rozszerzy. Nie ma pan wrażenia, że to się wymknęło spod kontroli?
Nie spodziewałem się takiego rozwoju pandemii, tym bardziej, że te pierwsze miesiące ubiegłego roku (od 3 marca 2020), głęboki lockodown, odpowiedzialne podejście społeczeństwa do zakazów i nakazów spowodowało, że wczesną jesienią mieliśmy zakażenia na bardzo niskim poziomie, również zgony na niskim poziomie. Później to rozluźnienie wakacyjne, we wrześniu do szkół, przebywanie w pomieszczeniach zamkniętych. To spowodowało, że wzrost był już nieporównywalnie większy, niż to, co do sierpnia. Teraz mamy kolejną falę, społeczeństwo trochę oswoiło się z koronawirusem.
Często się o tym mówi, to już nas zwyczajnie wymęczyło.
To oczywiste. Ta dyscyplina jest poluzowana. Nakłada się na to bardzo zakaźny wariant brytyjski (koronawirusa).
Doktor Paweł Grześkowski mówił, że wirus może cały czas mutować. To początek drogi tego patogenu. To stosunkowo młody wirus, nadal agresywny, są różne odmiany. Jak to może wyglądać?
Teraz trochę optymizmu. Wirus będzie na pewno mutował. Wirus staje się bardziej zakaźny, żeby jak najwięcej zakażać i jak najłatwiej się w organizmach namnażać, niekoniecznie idzie to w parze ze wzrostem złośliwości. Miejmy nadzieję, że to pójdzie raczej w tym kierunku. Jesteśmy w innej sytuacji, niż wcześniej...
Mówi pan o szczepionkach.
Mam nadzieję, że będzie ich coraz więcej. Mam głęboką nadzieję, że późnym latem, czy wczesną jesienią, nie, że się pozbędziemy wirusa, bo to byłoby nierealne, ale że przynajmniej pozbędziemy się możliwości jego epidemicznego szerzenia. Będzie wywoływał ogniska, ale nie będzie to już takiej intensywności, natężenia i obciążenia dla ochrony zdrowia.
Potraktujmy to, jako dobrą wróżbę. Dziękuję, zdrowia życzę.
Dziękuję, wszystkiego dobrego.