Roman Wawrzyniak: Jak rodziła się koncepcja tego filmu?
Tadeusz Litowczenko: To była dla mnie długa i dosyć trudna droga. Koncepcja była taka, że trzeba było stworzyć film oddający prawdę. Problem polegał na tym, że jeżeli chodzi o materiały archiwalne, filmowe, to akurat Wielkopolska jest bardzo biedna. Nie ma zdjęć filmowych archiwalnych. To było dla mnie dziwne, bo przecież Wielkopolska technologiczne i technicznie stała wyżej, niż inne regiony, ale jakoś filmy się nie zachowały. Trzeba było oprzeć to na fotografiach, które należało ożywić, żeby nadać im jakieś tempo. Taka była koncepcja, natomiast sprawy finansowe różnego rodzaju trzeba było dopiąć, zawsze były problemy. To nie jest tani film, trzeba było mieć aktorów, statystów i grupy rekonstrukcyjne…
Które sceny były największym wyzwaniem? Chyba najwięcej statystów towarzyszyło przemówieniu Paderewskiego?
Najwięcej statystów potrzeba było na przyjazd Paderewskiego, na jego przejazd przez miasto, na demonstrację Niemców. Poznań jest szczególnie trudny nadania mu charakteru z tamtego czasu, wiele sklepów o reklam współczesnych, których nie można wyłączyć – światła, ruch. Trzeba było znaleźć miejsca, dlatego pewne sceny odbywały się na uliczkach, na których nie jeżdżą tramwaje i samochody. Scena końcowa to w nocy, kiedy nie było już ruchu tramwajowego. Takie były problemy, z tym wiązała się spraw ubioru, scenografii. Sięgnęliśmy do historyków poznańskich – naszym konsultantem był dr Marek Rezler, który pilnował faktów. Musiałem dbać o dramaturgię, żeby widz nie zanudził się.
Zwykle przy realizacji takiego filmu, dość długiego, powstaje dużo zdjęć, które nie wchodzą. Czy z tego nie powinno coś powstać?
Po wczorajszej emisji w kanale Historia miałem wiele telefonów z terenów. Ludzie uważają, że za mało było prowincji. Powstanie tym się różniło od innych, że nie było jednego frontu, to były powstania w prawie każdym miasteczku były walki i każdy chciał, żeby to się zmieściło w filmie. To byłby straszliwy mętlik. Cały wysiłek polegał na tym, że to miał być film nie dla historyków, ale dla ludzi, którzy mało znają tą historię, żeby zapamiętali, o co chodziło w tym powstaniu. Co do materiałów – w przypadku filmu pełnometrażowego – jest co robić.
Udało się zatrudnić zawodowych aktorów, prawda? Sceny inscenizowane były profesjonalne, filmowe? Spotkanie z Paderewskim w Zamku.
To nie był Zamek. Myśmy weszli od tyłu, żeby można było nawiązać do tamtych czasów, a druga sprawa, głównie sceny były w domu przy operetce. Ta sala powstała w latach 20., czyli ona przypominała tamten okres, a resztę robiła scenografia. Byłoby idealnie, gdybyśmy mieli dużo zdjęć archiwalnych, jednak tego było za mało, żeby utrzymać treść i nadać tempo – stąd potrzebne były sceny aktorskie, które wiązały całość. Gdyby pokazać, jak to się działo na ulicy to już wymagało ogromnego wysiłku i wiele starań i pieniędzy.
Zwłaszcza tego ostatniego… Czy z Pana perspektywy pamięć o powstaniu jest wciąż żywa, czy mamy jeszcze dużo do zrobienia?
Panie redaktorze, ja myślę, że nigdy za dużo mówienia na temat tego powstania. My-Wielkopolanie już jesteśmy obeznani, natomiast Polska absolutnie tego tematu nie zna. Powstanie Wielkopolskie zawsze było dziwnie traktowane, dlatego, że to było zupełnie inne powstanie.
Zresztą pokazał Pan to doskonale w tym filmie – skąd się wziął ten sukces.
Mam taki pomysł. Chciałem zrobić historię, żeby uzupełnić pewne sprawy, o generalne Taczaku, o pierwszym dowódcy. To był człowiek niesamowity. To była postać polsko-niemiecka – miał żonę Niemkę, walczy z Niemcami, sam jest oficerem niemieckim, później przechodzi do armii polskiej i jest ogromnym patriotą, to takie wiązanie polskiego patriotyzmu z zażyłością z Niemcami – dla reszty Polski to dziwne i niezrozumiałe, to by należało kiedyś wyjaśnić, ale to rola dla historyków.
I może dla filmowców. Marzy mi się Najdłuższa Wojna Nowoczesnej Europy, ale o Powstaniu Wielkopolski i później o udziale naszych wojsk w bitwie 1920 roku.