Ten zbiór opowiadań, druga publikacja prozatorska autorki po Klubie snów, to coś dla wielbicieli krótkich form, gdzie, jak w poezji, wystarczy niewiele słów, by przekazać pełną paletę znaczeń i emocji. Jest kilka motywów łączących poszczególne opowiadania. Młode, kobiece bohaterki zmagają się z poczuciem nieprzystawalności do realiów świata, w którym żyją. Ciągłe poszukiwanie miłości i akceptacji kończy się fiaskiem, a autentyczne i bezpieczne relacje zdają się nieosiągalne. Każdą z nich możemy widzieć z perspektywy dzieciństwa, które na zawsze porzuciło dziewczynki, pozbawione opieki, bliskości i zrozumienia. Nad każdym ich krokiem zdaje się wisieć widmo przeszłości w osobie krzywdzącego ojca i nieobecnej na różne sposoby matki, a dorosłe życie z perspektywy logiki i słuszności wyborów, przedstawia się jako pasmo porażek.
Autorka niezwykle autentycznie i wnikliwie przygląda się ludzkim motywacjom, potrzebom, ranom i strategiom ich gojenia. Poszczególne wątki zapewne dla każdego czytelnika w inny sposób będą pociągające i angażujące. Sądzę więc, że różnie możemy widzieć tę książkę, w zależności od tego, które opowieści i bohaterki przemówią do nas najdobitniej, rzutując tym samym na interpretację całości.
Świetnie prozę z Mam na imię nie mam skomentowała Dorota Kotas, również pisarka młodego pokolenia. Powiedziała o Katarzynie Michalczyk, że: „Nikt nie opowiada o dziwności ludzi lepiej niż ona". Przywołuję jej słowa nie bez przyczyny, bo na antenie Radia Poznań ukaże się na dniach również recenzja najnowszej książki Doroty Kotas, która w niezwykle ciekawy sposób koresponduje z Mam na imię nie mam. Cukry, bo o nich mowa, to bardzo osobista opowieść o byciu kobietą nieneurotypową, mająca formę intymnego wyznania na temat własnego życia. Sama czytałam te książki bezpośrednio po sobie. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że pojedyncze rozdziały Curków mogłyby być kolejnymi opowiadaniami w Mam na imię... Obie te pozycje mają w sobie mnóstwo wspólnych motywów, bohaterów, miejsc. Wydawać się może, że rodzice z jednej z książek mogliby śmiało wystąpić w drugiej, tak jak scenografia mieszkania z meblościanką w bloku, czy pustych pokoi starej kamienicy, wyposażonych jedynie w wannę. To, ile miejsc wspólnych mają te książki, jest ciekawe również dlatego, że o ile Mam na imię… to opowiadania fikcyjne, to w Cukrach autorka bezpośrednio sugeruje autentyczność intymnych zapisków. Lektura obu książek może więc skłaniać do ogólniejszych wniosków, po pierwszę na temat literatury pisanej przez młode kobiety w Polsce obecnie, ale również tych, dotyczących ludzi ich pokolenia, żyjących współcześnie w naszym kraju.
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Cyranka