Wkrótce Hunter też podrywał młodych słuchaczy, dynamiką poruszania się na scenie i rock and rollowym zacięciem w The Aphex Group. Pierwszego singla angielski piosenkarz nagrał w 1958 roku. Na pierwsze duże sukcesy przyszło mu czekać jeszcze 10 lat, lecz było to już mocne uderzenie muzyki zespołu Mott The Hoople. Jako wokalista tej kapeli Hunter przyciągał uwagę scenicznym wizerunkiem do tego stopnia, że wzbudził entuzjazm Davida Bowie’go. Zespół Mott The Hoople miał swoje wielkie chwile, ale też zawieszał działalność i reaktywował się kilka razy. Sam Ian Hunter z powodzeniem realizował się jako solista. W 2012 roku miał na koncie dwadzieścia płyt pod własnym nazwiskiem. W 2019 roku hucznie i koncertowo obchodził w Nowym Jorku 80-te urodziny.
Z bardzo dobrym nastawieniem zapoznawałem się z nowym albumem studyjnym Iana Huntera. Zdecydował o tym mały szczegół, jedynka w tytule płyty „Defiance Part 1”. Potem było jeszcze ciekawiej, kiedy okazało się, że każde z 10 nagrań na płycie to nowe rozdanie oraz ekscytujące konfiguracje muzyków, którzy nie odmówią sobie zagrania na płycie takiego gościa jak Ian Hunter. I to wcale nie chodzi o epatowanie kolejnymi nazwiskami zacnych muzyków rocka, tylko co oni wnieśli do muzyki na płycie. A dodali bardzo dużo barw i emocji, bo każdy ma we krwi tę muzykę i wie czego nie może zabraknąć, żeby rock był autentyczny, mięsisty i odrobinę szalony.
Przez wiele lat Hunter miał u swojego boku wspaniałego gitarzystę i producenta Micka Ronsona. Na różnych płytach dochodzili inni znani wymiatacze, więc w muzyce Huntera ostre granie było na porządku dziennym. Ostatnia płyta wokalisty eksponuje gitarzystów z ekstraklasy Slasha, Jeffa Becka, Billy’ego Gibbonsa, Brada Whitforda, Todda Rundgrena czy Mike’a Cambella. Kto nie czuje mocy takich nazwisk powinien poświęcić czas na ich wygooglowanie. Cała płyta jest bardzo konkretna, dużo rockowych kawałków, a właściwie piosenek, gdzie są refreny, miejsce na wstawki instrumentalne i motorykę dosadnego rytmu. Jest kilka spokojniejszych piosenek z rozczulająca melodyką. Przy bębnach zasiadali Ringo Starr, Taylor Hawkins czy Dane Clark.
Oczywiście Ian Hunter zachęca do rocka w tradycyjnym stylu, bez dziwactw i pomysłów z czapy. Od początku utworu „Defiance” wciąga odbiorcę surowa muzyka, gdzie chropawy głos wokalisty miesza się idealnie ze zniekształconym brzmieniem gitary Slasha. W nagraniach jest również dużo klimatu koncertowego. Wszystkie piosenki napisał Hunter i trzeba przyznać, że facet ma łatwość pisania dobrych kawałków. Piosenka „Bed Of Roses” może zawojować program wielu stacji radiowych oraz budzić skojarzenia z hitem Mott The Hoople sprzed pół wieku - „All The Young Dudes”. Jeszcze więcej ognia wprowadza nagranie „Pavlov’s Dog”, jakbyśmy nagle znaleźli się w latach 70. pod sceną na koncercie rockowym. Słychać szaleństwo z pełną piruetów solówką gitary w wykonaniu Deana Deleo. W wielu nagraniach Hunter gra także na fortepianie i to ciekawa przeciwwaga dla akcji gitar. W połowie płyty jest ładny utwór w średnim tempie „Don’t Tread On Me”, który bardzo zyskuje właśnie przez wprowadzenie fortepianu, organów i męskiego chórku. Wymieniony kawałek ma konkurencję, co udowadnia nagranie „Angel”.
Takie płyty kręcą się w odtwarzaczu wiele razy, trudno się z nimi rozstać, a gdy nasycimy się muzyką Iana Huntera, odłożymy płytę „Defiance Part 1” na krótko. Takiej przyjemności nigdy dość.