Nasz reporter rozmawiał z poznaniakami poza godzinami "zakupowego szczytu". Mimo to mieszkańcy przyznają, że w sklepach trudno zachować dystans i nikt nie zwraca uwagi na liczbę klientów.
- Czy Pan zauważył, żeby było to szczególnie pilnowane?
- Nie.
- Nie zauważyłam, żeby ktoś liczył.
- Kręcą się, ale to takie "niepilnowanie".
- Ludzie robią to, co chcą. Po prostu nikt tego nie pilnuje.
- Jak był pierwszy lockdown, to udawało się. Oczywiście stanie przed sklepem w kolejce było uciążliwe, ale jednak wydaje mi się, że było bezpieczniejsze.
- Wtedy pilnowali, każdy po kolei wchodził i wychodził, a tu tego nie ma.
Zapytaliśmy w popularnej w Poznaniu i w całym kraju sieci dyskontów, czy pracownicy sklepu bądź ochrony obiektu liczą klientów. W nadesłanej odpowiedzi przeczytaliśmy jedynie, że ich liczba jest "weryfikowana na bieżąco i dostosowywana do powierzchni danej placówki". Nie uzyskaliśmy także wyjaśnienia, w jaki sposób limit klientów jest egzekwowany w praktyce.
Pięć lat temu średnia wielkość obiektu wspomnianej sieci wynosiła 650 metrów kwadratowych. Przy obecnych przepisach taki sklep mógłby więc przyjąć jednocześnie zaledwie 32 klientów.
Zapytaliśmy także w drugiej sieci dyskontów obecnych w Polsce. Jak przekazano nam, za kontrolowanie liczby klientów odpowiedzialni są tam pracownicy ochrony. Dodatkowym wyznacznikiem ma być liczba koszyków, ograniczona do liczby klientów odpowiedniej powierzchni marketu.