Historyk sztuki wcześniej krytykował nową uczelnianą politykę antydyskryminacyjną. Pracownicy mieli dostać do wglądu nowy projekt – tym razem dotyczący równości płci.
"Jest to nawet bardziej zideologizowany dokument" – stwierdził prof. Jacek Kowalski.
Jest mowa na przykład o rzeczownikach, którymi nazywamy funkcje na uniwersytecie, typu dziekan, żeby wprowadzić formę „dziekana”. „Pani dziekana”. To może wzbudzać uśmiech, jest dziwaczne, ale dla niektórych takie nie jest, jest wręcz elementem istotnym
- mówi prof. Kowalski.
Dokument ma też przewidywać obowiązkowe szkolenia dla kadry uczelni z zakresu równości płci. Profesor Kowalski określa nowy projekt władz UAM jako próbę odgórnego wprowadzenia „hiperpoprawności politycznej”.
Polityka równości płci nie trafiła jeszcze do uczelnianego Senatu. Projekt jednak już dzieli środowisko akademickie. Profesor Kowalski jako przykład wskazał wykładowców z Instytutu Fizyki. Naukowcy poprosili o dyskusję na temat dokumentu na radzie naukowej. Później ktoś przykleił na drzwiach ich gabinetów plakaty z szyderczym hasłem: „Jestem za równością, o ile wszyscy będą tacy jak ja”.
Poniżej cała rozmowa w Wielkopolskim Popołudniu:
Bartosz Garczyński: Pan jest jednym z naukowców, którzy nie zgadzają się z polityką równościową i antydyskryminacyjną. Na drzwiach gabinetów części takich naukowców pojawiły się pewne plakaty…
Prof. Jacek Kowalski: Już tłumaczę. Przede wszystkim należałoby dwie rzeczy rozgraniczyć, bo mówiąc polityka równościowa i antydyskryminacyjna mamy na myśli nie politykę pod wielkim kwantyfikatorem, postępowanie, które zgadza się z tezą, że nie należy dyskryminować i nie należy być nierównym w pewnym zakresie. Tutaj akurat nie mamy wątpliwości, że nie można dyskryminować i że dobrze jest być równym pod wieloma względami, ale generalnie tutaj nie ma nic złego. Jest to nazwa dokumentu.
Dlatego mówiłem o tak zwanej polityce równościowej i dyskryminacyjnej.
Ale dobrze, żeby moje wytłumaczenie też padło, bo jest ono istotne. Mówimy zatem o dokumencie, przyjętym przez Senat, który zawiera rozporządzenie Rektora, on może wiele rzeczy samodzielnie ustanawiać i to jest wewnętrzne prawo uniwersyteckie, które nie może być oczywiście sprzeczne z prawem państwowym, ale może zawierać różne dziwne elementy. Po pierwsze ten dokument był rzeczywiście poddany wewnętrznej dyskusji, myśmy upublicznili tę dyskusję jako pierwsi z uniwersytetu, profesorowie czy pracownicy uczelni innych stopni, którzy podpisali dokument sprzeciwiający się zaakceptowaniu przez Senat tego rozporządzenia i wzywający do przedyskutowania sprawy. I o ile w różnych mediach występujemy jako przeciwnicy polityki równościowej i antydyskryminacyjnej, to tu odnieśliśmy pewnego rodzaju drobny sukces, bo wskazane przez nas najważniejsze uchybienia tego dokumentu, który ogólnie uważamy za niepotrzebny i zideologizowany, niemniej jednak było tam kilka niebezpiecznych zapisów, na przykład o możliwości zgłaszania dyskryminacji anonimowo, automatycznie wskutek takiego donosu, bo inaczej tego nie można nazwać, którego autora nie znamy, można wszcząć postępowanie wobec dowolnej osoby. Krótko mówiąc tutaj otwierałoby się ogromne pole do nadużyć. Senat rzeczywiście poczynił pewne zmiany. Jeden z nas, będąc członkiem Senatu, wywołał taką dyskusję i doszło do zmian. Co nie zmienia faktu, że nasze osoby zostały obsmarowane przez prasę, niektórzy mieli do nas pretensje, jeszcze przed decyzją Senatu pojawiły się dokumenty wewnątrz uniwersyteckie sygnowane przez innych przedstawicieli nauki, przez gremia w wydziałach, które deklarowały bezgraniczne zaufanie dla tego dokumentu, co, jak widzimy, obrady Senatu jednak troszkę skorygowały. To był pierwszy etap. I to rozporządzenie, które ma być zmienione, ono wejdzie w życie w następnym roku akademickim, ale będzie zmienione. Natomiast, pani Rektor rozesłała kolejny projekt, tym razem nazywający się projektem dotyczącym równości płci. Niestety, mówiąc w wielkim skrócie, jest to nawet bardziej zideologizowany dokument, który zaleca i przewiduje całą falę wprowadzania odgórnie czegoś, co można nazwać hiperpoprawnością polityczną, łącznie z wprowadzeniem języka równościowego. Mają być tutaj obowiązkowe szkolenia i są różne zapisy, które mogą wywołać uśmiech, ale to nie jest śmieszne.
Kto miałby pana profesora szkolić z polityki antydyskryminacyjnej czy polityki równości płci?
To nie jest dokładnie i szczegółowo opisane kto i jak. Ale wyraźnie jest napisane, że takie szkolenia będą przewidziane na poszczególnych etapach wprowadzania równości płci. Jest mowa na przykład o rzeczownikach, którymi nazywamy funkcję na uniwersytecie, typu dziekan, żeby wprowadzić formę „dziekana”.
A nie dziekan.
Tak. To może wzbudzać uśmiech, jest dziwaczne, ale dla niektórych takie nie jest, jest wręcz elementem istotnym. Nie będziemy teraz dyskutowali tego dokumentu. Ten materiał miał być przedyskutowany do końca bieżącego miesiąca, bo ma wejść na Senat właśnie pod koniec, w ostatnich dniach czerwca. Tutaj pojawiła się kwestia, że jest bardzo mało czasu. Dlatego, że przecież ile można odbyć posiedzeń w czerwcu? Jedno. I tutaj, nie nasz wydział, tylko myślę o wydziale, na którym znajduje się instytut fizyków, którzy w pewnej grupie, nie bardzo licznej, ale jest to jednak sporo osób, chcieli przedyskutować to na radzie naukowej swojej dyscypliny i z racji tego, że ten dokument został przesłany do związków zawodowych, oni przygotowali negatywną opinię w różnych wersjach, chcieli to przedyskutować i wywiązała się sama dyskusja nad tym, czy powinno być teraz to dyskutowane, bo inni nie są z dokumentem zapoznani, z tej relacji, którą słyszałem, to był taki mały sabotaż i po prostu chciano utrącić tę dyskusję, natomiast większość była obojętna. Mała grupa była za czy przeciw. Ostatecznie dyskusja się nie odbyła, ale wystosowano do pani rektor prośbę, żeby przesunęła termin zatwierdzania tego dokumentu, żeby umożliwić dyskusję, ten wniosek przeszedł i na tym się to niby skończyło. Po czym rzeczywiście drzwi gabinetów profesorów, którzy byli podpisani na tym dokumencie i to nie sygnatariuszy dokumentu ogłoszonego, tylko dokumentu, który został pokazany na radzie naukowej, czyli wewnętrznej, który nawet nie jest przyjęty przez nikogo, był tylko do dyskusji i nie był to finalny wniosek tylko chyba dwa projekty oświadczeń w tej sprawie. Te nazwiska zostały ujawnione, po czym ci profesorowie, czyli ktoś niestety z grona uczestniczącego w radzie musiał udostępnić ich nazwiska, i ich gabinety zostały oklejone takimi estetycznymi aż ciekawymi ulotkami z pozdrowieniem od doktorantów i studentów, które były takim głosem anonimowym, bo to nie jest ktokolwiek konkretny, jeśli podpisuje jako studenci i doktoranci, zwłaszcza, że wiem, że nie wszyscy studenci popierają taką ulotkę.
Dwóch studentów i doktorantów mogłoby podpisać ulotkę w taki sposób.
Żaden doktorant ani student, bo nie wiemy kto to, mógł to zrobić ktokolwiek. To była reakcja nawet nie na żadne przedsięwzięcia dyskryminacyjne, tylko wezwanie do dyskusji i oczywiście na wewnętrzny sprzeciw tych profesorów wobec polityki, którą prowadzi pani Rektor. Można powiedzieć najprościej, że ja, jako student i asystent na uczelni brałem udział w rozmaitych akcjach, to był jeszcze czas komuny i także plakatowałem, ale jeśli się podpisywało studenci, doktoranci, chociaż nie było takiego pojęcia jeszcze, ale w każdym razie studenci, bez nazwisk, to było wiadomo, że nazwiska mogą się nie pojawiać, bo studenci mogliby zostać wówczas dotknięci jakąś dyskryminacją, bo to było za komuny. Teraz takiego zagrożenia nie ma, co więcej, ci, co się podpisali, występują niejako w imieniu władzy. Przeciwko stosunkowo nielicznej grupie, która tej władzy się buntuje. Można tak trochę powiedzieć. Liczę, że to wywoła szerszą dyskusję na uczelni, nie liczę na bardzo szerokie poparcie, bo mam wrażenie, że jednak środowisko ceni sobie najbardziej spokój. Jest to również zjawisko, które znamy i z czasów komuny i późniejszych. Każde środowisko, a intelektualne może zwłaszcza, jest w większości spolegliwe i zawsze są małe grupy inicjatywne i małe grupy nacisku, tak jak grupy, które za komuny organizowały bojówki wspierające ówczesne władze i które nękały tych, którzy się tej władzy albo sprzeciwiali, albo nie podobali. I niestety widzimy tutaj dalekie odzwierciedlenie tej sytuacji. A te ulotki są bardzo ciekawe. Jedna z nich może być interpretowana bardzo różnie. Są tam przedstawione osoby, które nie zgadzają się wymiarami z rozmiarem pokazanym liniami przerywanymi, no i albo ma ten ktoś obcięty kawałek głowy, albo musi być postawiony na podeście. I teraz pytanie, czy chodzi o postawę tych, którzy się sprzeciwiają, czy właśnie tych, którzy są za tą równością. Ja to odbieram oczywiście jako „za”.
Tam jest jeszcze napis „Oczywiście, że jestem za równością, o ile wszyscy będą tacy jak ja”. To zdanie, to jest jednak raczej przytyk do tych, którzy próbują chyba dyskusję zablokować, a nie tych, którzy chcą ją rozpocząć. Ale ja chcę zapytać, czy nie obawia się pan problemów związanych z pana działalnością naukową? Jutro w Muzeum Archidiecezjalnym w Poznaniu promuje pan książkę.
To jest książka między innymi pod moją redakcją. Generalnie dotyczy ona sztuki.
Nie obawia się pan antyfanów?
Nie. Ależ gdzie. To jest ściśle książka poświęcona katedrze, autorstwa różnych zacnych autorów. Głównie historyków sztuki. Ja się nie obawiam, bo tutaj dotyczy to kwestii raczej innej, atmosfery na uczelni, która będzie kształtowała przyszłe pokolenia, które przyjdą na nasze miejsce. Jeśli ktoś jest profesorem, to może go dotknąć szereg różnych restrykcji, takich się nie obawiam, zresztą w Instytucie Historii Sztuki nie mamy takich przypadków, mimo ostrej dyskusji, i nie sądzę, żeby to mogło mieć miejsce, ale istotny jest precedens. My pokazując swoje zdanie i spotykając się z takimi reakcjami, mamy świadomość, że obserwują nas młodsze pokolenia. I tutaj już słyszałem tego rodzaju stwierdzenia, że lepiej się nie wychylać, że nie zrobi ktoś kariery „jeśli”. Mówimy o dyskusjach pomiędzy doktorantami czy magistrantami, którzy chcą pozostać na uczelni. To jest. Myślę, że nie na naszym wydziale, i akurat większość profesorów mojego wydziału akurat jest sygnatariuszami tego dokumentu sprzeciwiającego się, ale powiem, że z naszego wydziału był Janusz Pałubicki i cały szereg osób z „Solidarności”, twarda ekipa, która podzieliła się na prawo i na lewo, ale się zahartowała w bojach i późnej komunie. Nam nie sądzę, żeby można było coś zrobić, jesteśmy zbyt solidarni, bo to nie jest sprawa rektora, tylko funkcjonowania społeczności akademickiej, która nagle może być poddana naciskom skutkującym takim wykluczeniem. U nas to się na razie nie kroi.