W drugiej połowie lat 60. ubiegłego wieku większość młodych fanów podniecały brytyjskie kapele The Beatles i The Rolling Stones oraz bardziej eksperymentujący Pink Floyd lub rodzący się rock progresywny z grupami King Crimson czy Yes. Trzeba było być jednak w mieście Cantenbury, żeby oprócz wzniosłego klimatu narzucanego przez tamtejszą siedzibę kościoła anglikańskiego, poczuć ducha prawdziwie wyzwolonej muzyki. Właśnie w Cantenbury zawiązało się szczególne środowisko muzyków poszukujących. Grali rocka progresywnego, jazz-rock i rocka awangardowego. Pękały granice gatunkowe, panował twórczy ferment. Centralne miejsce na tamtejszej scenie zajmowała formacja pod nazwą Soft Machine.
Każda płyta nagrana przez Soft Machine po 1966 roku, była wydarzeniem. Nazwiska muzyków związanych z zespołem znaczyły coraz więcej i obrastały w legendę. David Allen, Kevin Ayers, Robert Wyatt, Mike Ratledge. Wielkie indywidualności, które z czasem szły własną drogą, poszerzając w ten sposób obszar działań niekomercyjnych w muzyce. Wszystko co robiła grupa Soft Machine było inne, począwszy od składu instrumentów, przez koncepcję tworzonej muzyki i nowatorskie wykonanie.
Dla wielu amatorów wyrafinowanej muzyki, koncert zespołu jako Soft Machine Legacy w maju 2011 roku w klubie Blue Note w Poznaniu, był wielkim przeżyciem. Magiczne połączenie rocka i jazzu trzymało w napięciu słuchaczy przez blisko dwie godziny. Nie do wiary, ale Soft Machine po blisko 60 latach aktywności ciągle gra, chociaż to już muzycy wiekowo bardzo dojrzali. A teraz ukazała się płyta zatytułowana „Other Doors”. Piękny wstęp przed kolejnym koncertem Soft Machine w Poznaniu pod koniec listopada.
Muzycy tej grupy przechodzili różne etapy. Za czasów Kevina Ayersa i Roberta Wayatta zdarzały się wręcz wycieczki w stronę piosenek. Nieco później wraz ze zmieniającym się składem, utwory wokalne wyparły potężne formy instrumentalne, nierzadko trwające 40 minut i więcej.
Rzut oka na repertuar nowej płyty, mógłby sugerować, że usłyszymy miks krótkich i bardziej długaśnych kompozycji. Jedno jest pewne – to 13 utworów muzyki instrumentalnej, nie będących jednak powiązanymi w całość. Te drobne kompozycje w rodzaju „Whisper Back”, „Now! Is The Time” czy „Maybe Never”, to raczej przerywniki niż elementy łączące. Kto pomyśli, że słuchając płyty wejdzie w stylistykę grup SBB, Focus czy Jazz Q, także nie zazna satysfakcji. Soft Machine proponuje bardziej wyrafinowaną muzykę, w której klasyczne granie zespołowe jest niespodzianką i prezentem. Za to sporo jest impresji instrumentalnych, plam dźwiękowych i solowych wystąpień gitarzysty Johna Etheridge’a oraz Theo Travisa, który gra na saksofonach, flecie i instrumentach klawiszowych. Obaj soliści budują ciekawy świat dźwiękowy, momentami wzmacniany subtelną sekcją rytmiczną. A propos bloku rytmizującego, to zarówno Fred Thelonious Baker i perkusista John Marshall, nie rzucają się na ekspansywne granie z pulsującym rytmem. Jeśli już pojawiają się utwory w pełnym składzie kwartetu, są to zwykle kompozycje utrzymane w wolnym lub średnim metrum.
Mocniejszy rockowy motyw spina utwór tytułowy „Other Doors”, zaś pretekstem do ekspozycji ciekawych tematów instrumentalnych są: bluesowe nagranie „Penny Hitch” czy balladowy kawałek „The Stars Apart”. Najbardziej wyrazista melodyka pojawia się w zacytowanym z przeszłości utworze Kevina Ayersa „Joy Of A Toy”. Natomiast powrót do najbardziej kreatywnych i wyzwolonych koncepcji Soft Machine, znajdziemy w nagraniu „Fell To Earth”.
Na uwagę zasługuje kolorystyka muzyki, bardzo zmienna dzięki partiom saksofonu, fletu, fortepianu Fender Rhodes oraz współbrzmieniu gitar basowych, progowej i bezprogowej. Jest to możliwe dzięki udziałowi w dwóch utworach dawnego basisty Roy’a Babbingtona. Ogólnie nowy album Soft Machine sprawia wrażenie zbioru indywidualnych pomysłów, mniej zespołowego tworzenia. To jednak ciekawa, bardzo elitarna propozycja, dla amatorów jazz-rocka bez cienia kompromisu.