NA ANTENIE: OGRODY (2024)/URSZULA DUDZIAK
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Recenzja: Porcupine Tree "Clousure/Continuation"

Publikacja: 12.07.2023 g.14:15  Aktualizacja: 12.07.2023 g.14:23
Poznań
Recenzja Arkadiusza Kozłowskiego.
Porcupine Tree "Clousure/Continuation" - Okładka płyty
Fot. Okładka płyty

Porcupine Tree, po bardzo interesujących i odwołujących się do klasyki prog rocka albumach z początku kariery zwrócił się w kierunku łączenia typowo metalowych wpływów z rozwiązaniami charakterystycznymi dla popu i rocka. Oczywiście wszystko to nadal przyprószone było rozwiązaniami muzycznymi mogącymi kojarzyć się z twórczością progresywną, ale z zespołu, który w unikalny sposób rewitalizował klasyczne brzmienie „proga” stał się produktem „progresywno podobnym”. Niektórzy pewnie nazwaliby taką stylistyczną woltę „rozwojem”.

Steven Wilson, świetny producent rozumiejący na wskroś zasady rządzące muzyką progresywną – w klasycznym wydaniu czy „neo” (co pokazuje jego współpraca z Fishem czy praca nad nowymi wydaniami deluxe zespołu Marillion) zaczął chaotycznie łączyć różne wpływy muzyczne wrzucając do jednego kotła metal, ambient, elektronikę, pop, psychodelię licząc, że jak to wszystko dobrze podgotuje nikt nie zauważy, że składniki rozlały się w mało strawną papkę.

Właśnie z tych powodów solowa twórczość Wilsona wymaga sporych pokładów odporności. Na albumach Porcupine Tree lider starał się dobierać „dodatki” w sposób bardziej stonowany, ale nie na tyle, by utrzymać moje zainteresowanie zespołem. „Deadwing” mógł pochwalić się jeszcze dobrymi melodiami, ale zachwytów „środowiska” nad „Fear of a Blank Planet” nie rozumiem. „The Incident” nie był płytą udaną a najnowsza, „Closure/Continuation” jest niestety jeszcze gorsza.

Płyta sporo by zyskała, gdyby w studiu od czasu do czasu ktoś wyłączył prąd, ucinając niemiłosierne pseudo ambientowe dłużyzny. Żaden z rozciąganych do granic przyzwoitości motywów zawartych w siedmiu utworach podstawowej wersji albumu (nie mówiąc już o trzech dodatkowych na tak zwanej „wersji deluxe”, które są już zupełnie zbędne) nie jest na tyle dobry, by poświęcić mu więcej niż kilkadziesiąt sekund, a często opierają się na nich utwory o długości ośmiu czy dziewięciu minut. Mamy tu multum dźwięków ale, o dziwo, niewiele muzyki. Nie na tym polega „awangardowość” czy „progresywność” artystyczna. Niezależnie od tego, czy gra się country, folk, progresyw czy polkę najważniejsza jest melodia, pomysł, później wykonanie i produkcja. W przypadku Wilsona to jednak sama jakość produkcji (zresztą krystalicznie czysta – pytanie tylko, czy to dobrze) i sprawność wykonania zajmują pierwsze miejsce na liście priorytetów. Muzykami otacza się na pewno świetnymi i trudno mieć tu jakiekolwiek wątpliwości – Barbieri i Harrison wiedzą jak grać, tym większa szkoda, że grają nudno.

Utwory „Herd Culling” czy „Chimera’s Wreck” każą się zastanowić, czy w ogóle u ich podstawy leżał jakikolwiek pomysł melodyczny, czy muzycy po wypiciu słabej herbatki z mlekiem nie usiedli po prostu i nie postanowili zabrzmieć „artystycznie” i „awangardowo”.  Początek płyty dawał nadzieję na coś więcej, szczególnie dzięki udanemu, dość mrocznemu „Harridan”, który zresztą pasuje bardziej do zespołu Opeth.  Wokal Åkerfeldta sprawdziłby się tu jednak lepiej, Wilson nie brzmi dobrze w cięższych gitarowych fragmentach, chociaż uparcie stara trzymać się tej à la metalowej stylistyki. Zresztą od lat Porcupine Tree coraz bardziej sprawia wrażenie dyskontowej wersji Opeth z przeceny. „Harridan” to jakby nigdy nienagrany utwór z albumu „Herritage” szwedzkich progresywnych metalowców a i tak na „Closure/Continuation” zwraca uwagę jakością. Potem mamy przyzwoite, ale łatwe do zapomnienia „Of the New Day” i ponownie niemal wyciągnięte z katalogu Opeth „Rats Return”. Następnie obowiązkowe przełamanie klimatu i tradycyjna dla Porcupine Tree ballada w postaci dość nijakiego „Dignity”. Nie są to utwory wybitne, nie są nawet bardzo dobre, ale, powiedzmy, że ciekawe, potrafiące do pewnego stopnia zainteresować. Potem jest już tylko gorzej.     

Zespół, który (jak lubi wspominać Steven Wilson) powstał jako „żart” wycelowany w pompatyczność sceny progresywnej nadal stara się być „dowcipny”, tyle, że z pierwotnego sensu tego „żartu” niewiele zostało. Wilson dawno już zapomniał puentę dowcipu, ale nadal wchodząc do pokoju ciągnie ludzi za rękaw pytając: „czy chcą usłyszeć coś śmiesznego”. Ja nie chcę. Album tylko dla zatwardziałych fanów.

Porcupine Tree       Clousure/Continuation    Wydawca: Music For nations

https://radiopoznan.fm/n/flsui4
KOMENTARZE 0