Zychowicz jest publicystą historycznym. Pisze o drugiej wojnie światowej, zbrodniach bolszewizmu i geopolityce europejskiej XX wieku. W swoich koncepcjach nawiązuje do idei Józefa Mackiewicza, jednego z najbardziej nieprzejednanych wrogów komunizmu. Książka Zychowicza „Pakt Ribbentrop-Beck” wywołała dyskusję na kształtem polskiej polityki zagranicznej w przededniu II wojny. Zychowicz zadał w niej pytanie czy Polska nie powinna wówczas zawrzeć tymczasowego sojuszu z III Rzeszą? W innej książce - „Obłęd 44” uznał Żychowicz akcję „Burza” i Powstanie Warszawskie za zbiorowe samobójstwo popełnione w interesie Stalina.
Pisze zatem opowieści niepoprawne politycznie dla każdej ze stron sporu jaki się toczy w Polsce. Zwolennicy prawicy, ci którzy budują mit Żołnierzy Wyklętych zaatakują z pewnością Zychowicza za dostarczanie argumentów przeciwnikom polskiej niepodległości. To pewien problem, czy pisanie takich książek w czasach ostrego sporu politycznego, kiedy Polska wybija się w Europie na suwerenność jest polityczne i mądre, bo dostarcza argumentów przeciwnikom pełnej suwerenności Polski.
Zychowicz zdaje się nie uwzględniać kontekstu historycznego w takim stopniu, jak należałoby czynić. Ale jest coś jeszcze innego, znacznie groźniejszego. Jest to zarzut, że Zychowicz piszę książkę pod góry założoną tezę, co samo w sobie nie jest złe w historycznej publicystyce, gdyby nie dotyczyło tak delikatnej materii, jaką jest uznanie kogoś za zbrodniarza. Nie zmienia tego deklarowany jednocześnie przez Zychowicza podziw dla bohaterstwa, tych którzy te zbrodnie mieli popełnić.
Odnośnie historii, to łatwo snuć alternatywne wizje i oceniać realnych ludzi zza biurka w oderwaniu od materii. Pojawią się też zarzuty innych historyków o braku należnej dbałości w czytaniu i analizowaniu źródeł, co jest więcej niż niepokojące. Zychowicz korzysta też z komunistycznych, stronniczych źródeł i czyta je właśnie jako ilustrację tezy zawartej w tytule. Wychodzi z założenia odziedziczonego po Józefie Mackiewiczu, że tylko prawda jest ciekawa. Wyraźnie i bez światłocieni wskazuje, że to, co działo się w Polsce po 1944 roku, to nie była żadna wojna domowa, gdzie rację walczących stron były rozłożone po równo, tylko brutalna pacyfikacja wolnościowych dążeń narodu przez polskich i radzieckich komunistów. Żołnierze Wyklęci byli najlepszą tego narodu częścią, wierni przysiędze. A jednak mimo że byli bohaterami, na ich pancerzach pojawiła się skaza, gdyż jako omylni ludzie popełniali błędy i zbrodnicze czyny na ogólnej fali zdziczenia jakie niosła wojna, jak dowodzi Zychowicz. To, że skala tych przestępstw, choć zdecydowanie mniejsza wobec skali zabrodni zadanych polskiemu narodowi przez sowietów czy ukraińskich nacjonalistów, nie zmienia jego istoty rzeczy. Godząc się na takie rozpoznanie mamy prawo żądać książki perfekcyjnej, jeśli chodzi o rozpoznanie strasznych spraw. A perfekcyjną z pewnością ta książka nie jest. Bo jak ustalić dokładnie po 70 latach, kto pierwszy zaczął strzelać?
Przecież to oczywiste, że pierwsze zaczęły strzelać dzieci
i niemowlęta ze wsi Wierzchowiny.
Dlatego bohaterscy żołnierze wyklęci w odwecie słusznym wyrżnęli całą wioskę w liczbie 196 osób. W tym sporo strzelających dzieci.
O zamordowanych przez oddział "Burego" wozakach nie wspominając.
Bo kto to widział, żeby w świętej Polsce ktoś nie potrafił się poprawnie przeżegnać.
A wielu z tych wozaków niestety nie potrafiło.