NA ANTENIE: NIE BADZ TAKI BITELS/CZESLAW NIEMEN
Studio nagrań Ogłoszenia BIP Cennik
SŁUCHAJ RADIA ON-LINE
 

Dr J. Hajdasz: Obecność akredytowanych dziennikarzy na granicy z Białorusią jest potrzebna

Publikacja: 09.12.2021 g.11:06  Aktualizacja: 09.12.2021 g.14:45
Poznań
Dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy - dr Jolanta Hajdasz była gościem Porannej Rozmowy Radia Poznań.

Według niej, w związku z konfliktem, ludzie mediów nie mogą mieć swobodnego dostępu, konieczne są akredytacje, o które można się już ubiegać. Jolanta Hajdasz powiedziała, że sama czeka na akredytację, ponieważ chce zobaczyć i opisać, co dzieje się na granicy.

Od początku Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich apelowało o te akredytacje. Pierwsze formalne stanowisko w tej sprawie było 4 listopada. To jest właściwa metoda. 1 grudnia zmieniły się te zasady. Wydawane są te akredytacje, trzeba się o nie ubiegać. Wtedy można - jak to mówią bardzo złośliwy dziennikarze mediów opozycyjnych, wybrać się na safari, czyli odwiedzić granicę pod kuratelą Straży Granicznej

- mówi dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy.

W ocenie dr Jolanty Hajdasz, strażnicy dbają o bezpieczeństwo dziennikarzy na granicy. Rzetelne opisywanie sytuacji jest konieczne, przy stronniczej postawie mediów białoruskich, czy mnożących się fake newsach - dodaje, przytaczając przykład wiceministra spraw zagranicznych, który w wywiadzie dla CNN musiał się tłumaczyć z polewania wodą ludzi, atakujących polską granicę.

Nie uwzględnia się tego, co mówi i jakie są fakty. Polska miała z tym problem, trzeba uruchomić granicę z dziennikarzami, żeby prawdę przekazywać szerzej

- tłumaczy dr Jolanta Hajdasz.

Cała rozmowa w audycji Kluczowy Temat poniżej: 

Roman Wawrzyniak: Będziemy rozmawiać o pracy dziennikarzy na naszej wschodniej granicy, ale także o bardzo ciekawym zjawisku, bratobójczej walce, z której śmieje się cała Polska - między Gazetą Wyborczą, a jej szefami, czyli szefami Agory, ale także o zmianach na rynku medialnym w Polsce. Ale zacznijmy od sytuacji na granicy, pani dyrektor. Jak SDP ocenia to, co zostało zaproponowane dziennikarzom i jak to jest realizowane na granicy?

Dr Jolanta Hajdasz: Od początku konfliktu mówiłam, że potrzebna jest obecność dziennikarzy, ale akredytowanych. Kiedy mamy do czynienia z konfliktem nie do końca wiadomej genezy, a potem już z wojną hybrydową, to wiadomo, że to strefa zapalna, więc swobodny dostęp dziennikarski jest niemożliwy, że będzie zbierał sobie swobodnie i robił nagrania...

Albo biegał z siateczkami, jak posłowie.

Dziennikarze są o wiele bardziej odpowiedzialni, więc nawet bym nie ryzykowała, że takie coś by robili, ale tego wykluczyć nie możemy, ponieważ w Polsce zawód dziennikarza jest tak bardzo otwarty, że bardziej być chyba nie może. Każdy, kto założy portal i zgłosi do sądu, to już w ogóle nawet nie mamy innej możliwości, niż uznać go za dziennikarza. Nawet gdyby tego nie zrobił, to też nie możemy powiedzieć, że dziennikarzem nie jest, bo portali internetowych nic nie reguluje. Dziennikarzy możemy mieć dziesiątki tysięcy.

Działaczy, którzy przemianują się na dziennikarzy.

Dokładnie tak i w sytuacji konfliktu byłoby to niewskazane. Jako SDP od początku apelowaliśmy o akredytacje. Pierwsze formalne stanowisko mieliśmy 4 listopada, wcześniej swobodne wypowiedzi, podtrzymujemy nasze zdanie. 1 grudnia zmieniły się zasady, wydawane są akredytacje, trzeba się o nie ubiegać, wtedy można, jak to mówią złośliwy dziennikarze mediów opozycyjnych, wybrać się na safari, czyli pod kuratelą straży granicznej odwiedzić miejsca, w których coś się dzieje.

Albo pod opieką strażników, bo chodzi o bezpieczeństwo.

Ależ oczywiście. W mojej ocenie to krok w dobrą stronę. Czekam też na akredytację, żeby tam pojechać, wiem, że to trwa i że nie będzie to natychmiast. Być może komuś to bardzo przeszkadza.

Nie ma akredytacji poza kolejnością dla wiceprezes SDP.

Widocznie nie ma, ale też nie jestem na pierwszej linii frontu medialnego, bo ja pracuję dla portalu sdp.pl i cmwp.sdp.pl. Słabo, prawda? Ale sprawdzić chcemy, jak to wygląda w praktyce. W mojej ocenie to właściwa procedura.

Z drugiej strony nie można udawać, że tego nie widzimy - to, w jaki sposób media białoruskie relacjonują ten kryzys z turystami Łukaszenki, zwanymi przez większość mediów mylnie migrantami. Pozwolę sobie zacytować dwa fragmenty. "Polskie służby i wojsko to sadyści, którzy na granicy z Białorusią doprowadzają do śmierci uchodźców. Polski pogranicznik to dzisiaj pies łańcuchowy starej Europy" - grzmią białoruskie telewizje. Ponoć pojawiają się też określenia - polskie obozy koncentracyjne.

Media białoruskie już nas tak przyzwyczaiły, od tylu lat wiemy, że mamy do czynienia z dezinformacją, że w Polsce nikt raczej nie ma wątpliwości. Choć zdarzały się media, które takie fake newsy powielały bezkrytycznie. W Polsce możemy to zrównoważyć, ale problemem jest europejska opinia publiczna, która zalewana jest informacjami o bezdusznych Polakach, którzy nie chcą wpuścić cierpiących ludzi, którzy uciekają przed jakimś niebezpieczeństwem, tylko nikt nie mówi, w jaki sposób ci ludzie dostali się na granicę i tak naprawdę, jaki procent kobiet czy dzieci jest wśród ogromnej rzeszy mężczyzn. Był wywiad dla CNN wiceministra spraw zagranicznych, gdzie on jest pytany i musi się tłumaczyć, dlaczego polewamy wodą tych biednych ludzi. Nie uwzględnia się tego, co mówi i jakie są fakty. Polska miała z tym problem, trzeba uruchomić granicę z dziennikarzami, żeby prawdę przekazywać szerzej.

Mieliśmy popisy takich mediów, pani ich nie wymieniała, ja je wymienię TVN, czy "der Onet", czy Wyborcza właśnie. Tam działy się różne rzeczy, prowokacje, zbliżone do tego, co można oglądać w telewizji białoruskiej.

Jak najbardziej tak, potwierdzam. Można takie przekazy nazwać piątą kolumną. Proszę się nie dziwić, że jest ostrożność co do pracy dziennikarzy w ogóle w naszym kraju.

Chciałbym zmienić temat. Czy pani redaktor śledzi tę bratobójczą walkę, z której śmieje się pół Polski lub cała Polska, czyli w tej samej firmie walka Adama Michnika i redakcji Gazety Wyborczej z szefami Agory.

Śledzę, z powodów zawodowych, w mojej ocenie Gazeta z tymi ludźmi, którzy ją zakładali, nie zorientowała się, że metody, którymi pouczała innych, dziś dotykają ich. Kiedy lansowali wolny rynek, że informacja jest towarem, sięgają ich samych. Trzeba było nie sprzedawać akcji, gdy wchodzili na giełdę. Dziś byliby właścicielami swojej firmy. Skusiły ich te miliony. Pamiętamy ten gigantyczny debiut, jak ci, którzy zakładali Gazetę Wyborczą po 1989 roku, mając przywilej wydawania jedynego opozycyjnego dziennika, wszyscy ich wspierali i pomagali, widząc w tym swoje media. Twardy kapitalizm potem wyrzucił to poza nawias.

Były akcje po 80 zł, teraz chyba są po 8 zł.

Oni się wtedy pozbyli tych akcji. To były prawa wolnego rynku i dzisiaj mają pretensje, że zarząd chce po swojemu ustawiać ich pracę i nie szanuje dziennikarzy. Żałosne są te wzajemne pretensje, które zgłaszają. Tyle razy, tymi samymi słowami krytykowali inne środowiska, a dziś widać, że u nich jest dokładnie tak samo.

Mnie przeraziło coś innego, do jakich kroków posuwa się redaktor naczelny Gazety Wyborczej Adam Michnik, biorąc na swój celownik swoich szefów, bezpośrednich przełożonych Agory. To obnaża, jak bezwzględnym jest graczem i z jakich metod korzysta.

Musimy sobie uświadomić, co jest tutaj szokiem. Ten rodzaj poza formalnego działania. Trzymając się zasad działania spółek giełdowych - rację ma zarząd. Jestem właścicielem, więc wymagam. Gazeta odbiera zarządowi prawo do decydowania, kto i w jaki sposób ma pracować i kto ma być zatrudnionym. Jasne, że mają przywileje z racji bycia etosowcem i założycielem tej gazety, ale jakieś prawo chyba ich obowiązuje, czy nie?

To jest dobre pytanie.

Nagłaśniając na swoich łamach tego typu negatywne opinie o kimś, w ten sposób niszczyło się niejednego człowieka w Polsce przez ostatnie lata.

Właśnie chciałem pokazać - ten przykład pokazuje, jak bezwzględna to gra ze strony redaktora Michnika.

Niejeden stracił prace po takich tekstach i nie mógł potem tej pracy znaleźć, bo został skrytykowany przez Wyborczą bezwzględnie, bez względu na to, jakie były fakty. Nie każdy miał odwagę i siłę iść do sądu i ciągnąć latami proces.

Pani śledziła kilka takich procesów.

Tak, ludzie nie raz rezygnowali, a Gazeta była bezwzględna.

Redaktor Stefan Truszczyński napisał tekst dla portalu SDP i opisuje konflikt w Agorze takim zdaniem: "Na Czerskiej dziurawe gacie wywieszono na sznurze". Dalej jest jeszcze zabawniej, ale nie wiem, czy wypada cytować.

Pan Truszczyński znany jest z bardzo ciętego języka.

Ale trochę na tej wojnie w rodzinie Agory zaczynają korzystać inni, bo ostatnio choćby lokalny tutaj Głos Wielkopolski mógł się pochwalić trzecim miejscem wśród najczęściej cytowanych mediów regionalnych. Takie małe sukcesy nowego redaktora naczelnego Wojciecha Wybranowskiego można zauważyć.

Jasne, to ważne, żeby też to dostrzegać. Kibicujmy Głosowi Wielkopolskiemu, czytelnicy zawsze opowiadali się w naszym regionie po stronie tego typu gazety lokalnej, mającej na pierwszym miejscu podejście do lokalnych spraw. Oni tę ocenę dają, bo kupują Głos.

https://radiopoznan.fm/n/SBkItd
KOMENTARZE 0