Roman Wawrzyniak: Dlaczego to oświadczenie zainteresowało także Was?
Jolanta Hajdasz: To jest oświadczenie nie tylko Centrum Monitoringu Wolności Prasy, ale całego zarządu głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Wystosowaliśmy protest przeciwko ingerencji niemieckiego stowarzyszenia dziennikarzy w wewnętrzne sprawy Polski. Jeżeli oni apelują do Komisji Europejskiej i przyjrzenie się naszemu rynkowi prasy, a dokładnie, jeżeli mogę zacytować to „ przyjrzeniu się rozwojowi rynku gazet w Polsce, gdy na początku 2021 roku ma zacząć obowiązywać mechanizm praworządności” - Polska ma być także pod tym kątem kontrolowana. Przewodniczący tego Deutsche Journalisten-Verband zaapelował, że nie można na tym poprzestać, bo podstawowe prawo do wolności prasy w Polsce jest w wielkim niebezpieczeństwie, że jest zagrożona wolność słowa. To jest ogromna ingerencja w wewnętrzne sprawy Polski i działalność niezwiązana w ogóle z dziennikarstwem, tylko działalność polityczna. Pan Frank Uberall robi to nie po raz pierwszy i, mówiąc wprost, daje taki rodzaj pretekstu do tego, żeby Komisja Europejska zajęła się pseudozagrożeniem wolności słowa w Polsce. Stanowczo przeciwko temu protestujemy.
Jaką trzeba mieć arogancję, żeby podjąć takie stanowisko. Przewodniczący tego SND Frank Uberall tak uzasadniał tę skargę do Komisji na Polskę: "Podstawowe prawo do wolności prasy jest w wielkim niebezpieczeństwie także w naszym sąsiednim kraju. Komisja Unii Europejskiej nie może stać bezczynnie, gdy narodowo-konserwatywna partia stopniowo znosi niezależne dziennikarstwo". Czy Pan przewodniczący, dziennikarz, nie wie ile razy Polacy wybrali Prawo i Sprawiedliwość i dlaczego cały czas stawiają na tę partię? Nie zna wyniku wyborów?
Oczywiście, że musi je znać i jeżeli je ignoruje i to lekceważy, to znaczy, że ma podwójne standardy i innymi oczami patrzy na swój kraj, a inaczej patrzy na to, co dzieje się u nas. Z jakiegoś powodu mu to nie odpowiada. Dlatego my, jako polscy dziennikarze, przeciwko temu protestujemy i będziemy protestować także na arenie międzynarodowej. Przekażemy to nasze stanowisko do Międzynarodowej Federacji Dziennikarzy, do Europejskiej Federacji Dziennikarskiej, żeby nie powielać tego na forum międzynarodowym. Dlatego, że pretekstem do tego rzekomego zagrożenia wolności słowa w Polsce, Frank Uberall jako powód podaje zamiar zakupu przez PKN Orlen gazet regionalnych od niemieckiego wydawcy, firmy Polska Press, czyli niemieckiej spółki, której właścicielem jest w 100% niemiecki wydawca – praktycznie monopolista na rynku gazet i portali regionalnych w Polsce. W 2016 roku dokładnie to samo Niemieckie Stowarzyszenie Dziennikarzy protestowało na forum międzynarodowym przeciwko monopolizacji przez to samo wydawnictwo Verlagsgruppe Passau prasy w jednym z landów, kiedy chodziło o zakup jednej gazety. Oznaczało to wtedy w tym landzie wręcz monopol Passauera. Wtedy była mowa o tym, że koncentracja nie służy wolności mediów, że w jednych rękach nie może być tak duża liczba gazet i związanych z nimi portali internetowych. Dokładnie te same argumenty, których my używamy w odniesieniu do całego kraju, a nie tylko jednego województwa. Mimo to niemieckie stowarzyszenie nie widzi w tym nieprawidłowości, które dostrzega w tym, że inny podmiot zamierza rynkowo zakupić te gazety osłabiając koncentrację mediów. To hipokryzja najwyższego lotu.
Parafrazując znaną polską aktorkę, można powiedzieć, że się czuję jakby mi ktoś dał w pysk. Żartuję oczywiście, ale gdzie byli ci mędrkowie z Polski, a także z Niemiec, kiedy to niemieckie, czy szwajcarskie koncerny przejmowały zdecydowaną większość mediów w Polsce? Ten rynek jest cały czas nierówny i zachwiany.
Oni nie zajmowali się tym, co się u nas działo i w ogóle tego nie dostrzegają. Próby zwrócenia uwagi na ten fakt powodują, że wali się jak głową w mur. Cisza, echo, pustka, nie ma śladu po tym, że my coś powiedzieliśmy. Ta spirala milczenia wokół tego tematu, jak wygląda struktura własności w Polsce, w Niemczech na pewno obowiązuje. Tam się nikt nie zająknie, jak wielki segment mediów w Polsce mają niemieckie wydawnictwa. Prawo się przecież nie zmieniło, nikt nie zabiera ani jednej gazetki i nie zamierza tego robić. To jest wyjątkowo manipulatorskie oświadczenie. Zwrócę uwagę na jeszcze jedną rzecz. Przeszliśmy praktycznie do porządku dziennego nad tym, żeby to jakoś punktować, ale kiedy była uchwalana zmiana ustawy o mediach publicznych, o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, to ten sam Frank Uberall i to samo Stowarzyszenie Dziennikarzy Niemieckich protestowało, porównując sytuację w Polsce do sytuacji w III Rzeczy tuż przed dojściem Hitlera do władzy, co było wyjątkowo wielkim nadużyciem i historyczną ignorancją. On sobie na to pozwolił w czasie, kiedy my dziennikarze, mieliśmy swój walny zjazd, który odbywa się raz na trzy lata, i wtedy cały zjazd uchwalił apel przeciwko temu, co ten człowiek opowiadał. Oburzało to wszystkich – z prawa i z lewa. Co się wtedy stało? Ich apel, apel Franka Uberalla, powielały wszystkie międzynarodowe stowarzyszenia dziennikarskie. Ukazało się to na ich portalach i stronach internetowych, a stanowisko Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich w ogóle nie było publikowane.
Przyjrzyjmy się jeszcze chwilę tym niemieckim mediom w Polsce. Czy to nie jest tak, że to jest element większej całości? Czy nie wpisuje się ten rodzaj prowokacji artykuł najpierw zamieszczony, a później usunięty na portalu niemiecko-szwajcarskiego Onetu o "najsmutniejszych świętach żołnierzy Wehrmachtu"? Czy to nie jest próba sił? Rzucenie takiej "rybki", żeby zobaczyć jaka będzie reakcja, a później wycofanie się z tego i przepraszanie, kiedy ludzie zaczęli się oburzać?
Myślę, że tak to trzeba odbierać. Jak zaczynamy w ten sposób interpretować ten fakt, to zaraz może się okazać, że oboje będziemy mieć kłopoty, mówiąc wprost, że jątrzymy, albo mówimy coś przeciwko komuś, bo przecież oni przeprosili i się wycofali. Nie można przecież ciągle przechodzić do porządku dziennego nad tego typu pomyłkami. W pamięci należy mieć trwający wiele lat proces sądowy byłego więźnie obozów koncentracyjnych, który nie mógł się doprosić sprostowania na temat użytej nazwy o "polskich obozach śmierci" w odniesieniu do przecież niemieckich obozów. Nie było polskich obozów koncentracyjnych. Auschwitz to nie jest polski obóz. Nie można w ten sposób mówić i nie ma nawet jak sprostować tych informacji. Nawet kiedy już po najbardziej praworządnym, po wszystkich apelacjach, wyroku telewizja ZDF, która miała przeprosić byłego więźnia, to nie robiła tego w sposób prawidłowy. Były kolejne zaskarżania i sprawa się ciągnie. To samo dotyczy na przykład Onetu, który zamieścił zdjęcia zdaje się, że opozycjonisty, w zupełnie innym, skandalicznym kontekście, szydząc z ofiary bezpieki. Nie można się w ogóle doprosić, żeby to było sprostowane. Nie sądzę, żeby tego typu zdjęcia to były pomyłki. Nie powinniśmy się na to nabierać.
Dlatego nie będziemy się bać recenzować pracy dziennikarzy Onetu, czy im podobnych, których, jak się okazuje, jest większość na rynku. Miałem okazję się o tym ostatnio przekonać, kiedy to media różnego typu i proweniencji opisywały decyzję KRRiTv w sprawie mojego jednego. Doskonale było to tam widać, kiedy na 15 artykułów, może 2 był napisane rzetelnie. Reszta na modłę lewicowej Gazety Wyborczej. Centrum Monitoringu Wolności Prasy zaprotestowało też w innej, bardzo ważnej sprawie. Zaprotestowaliście przeciwko próbom ograniczenia przez sąd w Wielkiej Brytanii prawa do korzystania z wolności słowa przez polska opinię publiczną, poprzez wydanie czasowo zakazu informowania o sprawie Polaka, któremu szpital odmówił podawania pokarmów i płynów, w czego efekcie mógł umrzeć. Państwa protest przyniósł pozytywną, a co ważniejsze, skuteczną interwencję MSZ?
Ta interwencja na pewno odniosła taki skutek, że ostateczną decyzję o odłączeniu Polaka od aparatury, która go karmi i poi, przeniesiono z 30 grudnia 2020 na dzisiaj. To jest cały czas sprawa, która się toczy. Nasza rola była tylko taka, by móc zaprotestować przeciwko temu, że sąd zakazał w ogóle informowania, że taka sprawa ma miejsce. Musimy zdawać sobie sprawę, że na Zachodzie w wielu miejscach toczy się ostry bój o to, by takie praktyki eugeniczne były stosowane coraz bardziej powszechnie. To są precedensowe sprawy w sądach. Kiedy sytuacja wygląda tak, że człowiek jest nieprzytomny po zawale, czy wylewie i tej świadomości nie odzyskuje, ale żyje i jest sztucznie dokarmiany, to znaczy, że maszyna podaje mu pokarm, a walka o jego życie trwa. To się często kończy sukcesem, bo ludzie powoli, ale wracają do sił. Tu jest taka sytuacja, że żona tego Pana, która mieszka w Wielkiej Brytanii, chce, aby tę maszynę do dokarmiania mu odłączyć, a rodzina z Polski chce, aby mógł być przeniesiony i leczony w Polsce. Jest instytucja w Wielkiej Brytanii, która finansuje tę batalię sądową. To jest ta sama instytucja, która walczyła o utrzymanie przy życiu Alfiego Evansa, rocznego chłopca, którego nie udało się uratować, bo sąd nie wyraził zgody, aby go przeniesiono do innego szpitala. Tutaj ma miejsce to samo. Zakaz mówienia na ten temat jest skandalem, bo nie ma żadnych możliwości poinformowania o tym opinii publicznej wtedy, kiedy to jest dla nas najważniejsze, kiedy to się dzieje i kiedy nasza opinia może wpłynąć na bieg sytuacji i uratować komuś życie. Mam nadzieję, że sąd w Wielkiej Brytanii podejmie dzisiaj właściwą decyzję i będzie można dalej myśleć jak ratować życie i zdrowie tego człowieka. To, co się tam dzieje jest naprawdę zdumiewające. Śmierć z pragnienia jest okrutną śmiercią bez względu na to, czy ktoś ma świadomość, czy nie.