"To nie był czas podwyższonego zaufania do instytucji unijnych" - mówi o negocjacjach polskiego rządu z Komisją Europejską w sprawie środków na Krajowy Plan Odbudowy wiceszef polskiej dyplomacji. Szymon Szynkowski vel Sęk podkreślił, że porozumienie z Unią Europejską jest już bardzo blisko, ale wciąż czekamy na wypłatę środków.
Te środki powinny być Polsce wypłacone już dawno i ja to konsekwentnie mówię, ponieważ ramy prawne traktatów w tej sprawie są jednoznaczne. Zadziwiające było postępowanie Komisji Europejskiej w sprawie, która wstrzymywała akceptację KPO i wypłaty środków i w zasadzie nie ukrywała tego, że wiąże to z czynnikami decyzji politycznej. To jest trudne do zaakceptowania, jeżeli pieniędzmi operuje w ten sposób nie na bazie przepisów, tylko na bazie decyzji politycznych. Ten dialog trwał długo i wiele wskazuje na to, że dobiega on końca
- mówi wiceszef polskiej dyplomacji.
Szymon Szynkowski vel Sęk odniósł się też do odtajnionej decyzji Ministra Skarbu z 2011 roku za rządów PO-PSL o dopuszczeniu do wykupu większości akcji Lotosu przez trzy rosyjskie firmy. Powiedział, że była to ogromna naiwność ówczesnych rządzących w kwestii polityki wobec Rosji.
Dobrze, że dzisiaj nie rządzą ci, którzy wówczas podejmowali decyzje, bo moglibyśmy być w sytuacji daleko poważniejszej
- podsumował wiceminister.
Cała rozmowa w audycji Kluczowy Temat poniżej:
Łukasz Kaźmierczak: Czy Pan już zdążył trochę ochłonąć po dobrych wiadomościach z tego weekendu? Zacznę od Lecha Poznań i zdobycia tytułu mistrzowskiego. Ósemka to zapewne dla wielu poznaniaków i Wielkopolan ulubiona liczba od soboty.
Szymon Szynkowski vel Sęk: Tak, to prawda. Nie jestem wielkim kibicem piłki klubowej, ale jako poznaniak z urodzenia, to siłą rzeczy nie mam wyboru i kibicuję zarówno Warcie Poznań, jak i Lechowi Poznań. To Lech zdobywa ósme mistrzostwo na stulecie klubu. To bardzo dobra wiadomość, a dla mnie osobista satysfakcja, ponieważ tak, jak rzadko mam okazję oglądać piłkę klubową, to akurat w ten weekend pierwszy raz od dobrych kilku lat miałem okazję piłkę klubową oglądać – mecz Lecha z Wartą w Grodzisku Wielkopolskim. Można powiedzieć, że obejrzałem mistrza Polski na żywo tego dnia, kiedy został mistrzem Polski.
Będzie Pan też za tydzień przy Bułgarskiej przy fecie, czy obowiązki Panu nie pozwolą?
Myślę, że będzie ciężko i może się nie udać. Zostawiam to moje miejsce tym kibicom, którzy chodzą na każdy mecz. Myślę, że oni zasłużyli sobie na to, żeby w tej fecie uczestniczyć.
Ja bym chętnie przytulił taki bilet, dlatego że na razie są wyprzedane i nie ma, póki co, takich szans. Chociaż piłka nożna to jest w Poznaniu bardzo ważna sprawa, to mamy inne informacje z weekendu. Pojawiła się inna, dobra wiadomość. Mam na myśli porozumienie wstępne w sprawie tzw. kamieni milowych, zawartych w umowie między Polską a Komisją Europejską. Chodzi oczywiście o odblokowanie środków na Krajowy Plan Odbudowy. Ucieszył się Pan, bo to jest realne, czy jeszcze ma Pan dystans, że to różnie może z KE być, bo przecież różnie już bywało? Takich heroldów, którzy ogłaszali, że już właściwie wszystko jest dogadane, paru już się znalazło, a potem okazywało się, że do porozumienia jest jeszcze daleko.
Te środki powinny być Polsce wypłacone już dawno i ja to konsekwentnie mówię, ponieważ ramy prawne traktatów w tej sprawie są jednoznaczne. Zadziwiające było postępowanie Komisji Europejskiej w sprawie, która wstrzymywała akceptację KPO i wypłaty środków i w zasadzie nie ukrywała tego, że wiąże to z czynnikami decyzji politycznej. To jest trudne do zaakceptowania, jeżeli pieniędzmi operuje w ten sposób nie na bazie przepisów, tylko na bazie decyzji politycznych. Ten dialog trwał długo i wiele wskazuje na to, że dobiega on końca. Niewątpliwie czas tego dialogu, to nie był czas podwyższonego zaufania do instytucji europejskich. W związku z powyższym czekam na ostateczną wypłatę środków. Przyjmuję za dobrą monetę słowa pana ministra Budy, z którym wielokrotnie rozmawiałem o tym, a który mówi, że jeżeli ta sprawa została sfinalizowana pozytywnie, to był najbardziej zaangażowany w negocjacje, więc możemy być dobrej myśli.
Słyszę w Pańskim głosie lekką utratę zaufania do instytucji unijnych.
Trudno nie być rozczarowanym. Jeżeli obserwuje się to z bliska, kiedy instytucje unijne mają na afiszu różne szczytne hasła, a w działaniu kierują się partykularnymi działaniami politycznymi, nawet tego specjalnie nie ukrywając, to nie buduje zaufania ani do instytucji unijnych, ani do integracji europejskiej, jako całości. Bardzo tego żałuję, jako entuzjasta integracji europejskiej, ale w takim dobrym rozumieniu, to znaczy, że ta integracja ma polegać na wzajemnym szacunku i budowaniu wspólnie suwerenności państw i rozwoju gospodarczego regionu.
Nie wiem, czy zdążył już Pan zrobić sobie solidną prasówkę, ale pojawiała się informacja, że w 2011 roku w czasach rządów PO-PSL dopuszczono trzy rosyjskie firmy do możliwości nabycia większościowego pakietu akcji LOTOSU. Do tego ostatecznie nie doszło, ale drzwi do takiej prywatyzacji były otwarte. Różnie to się mogło potoczyć, patrząc w świetle tego, co dziś wiemy, jak działa Rosja, jak wygląda rynek europejski i jak wyglądają państwa uzależnione od rosyjskiego gazu, które nie mają własnych zasobów i koncernów. Prosiłbym o komentarz, bo mi trochę powiało grozą po tym, co przeczytałem rano.
Widziałem te informacje i nie są one dla mnie jakimś szczególnym zaskoczeniem, chociaż mogą wprowadzać w konsternację, jak daleko sięgała naiwność w polityce wobec Rosji, jak niebezpieczne to mogło mieć skutki. To hasło premiera Donalda Tuska, że chcą dialogu z Rosją taką, jaka ona jest, było w pewnej mierze symboliczne i przekładało się pewnie na tę, ale i sądzę, że na szereg jeszcze innych decyzji, które odkryjemy, a które być może były podejmowane w duchu przekonania, że z Rosją można dogadać się, jak z każdym innym partnerem i obdarzać ją zaufaniem. Doskonale wiemy, że to była polityka błędna. Wówczas Donald Tusk i jego rząd prowadził inną politykę, a Prawo i Sprawiedliwość ostrzegało, że ta polityka jest niezwykle niebezpieczna. Dzisiaj można mieć gorzką satysfakcję, bo trudno odczuwać satysfakcję, kiedy Rosja prowadzi agresję zbrojną na swojego i naszego sąsiada, że w tamtej sprawie mieliśmy rację. Dobrze, że dzisiaj nie rządzą ci, którzy wówczas podejmowali decyzje, bo moglibyśmy być w sytuacji daleko poważniejszej.
Czy to nie jest tak, że nasza dyplomacja, prowadzona w różnych kierunkach, ma w sobie trochę naiwności? Tu mamy przykład tych spraw rosyjskich, ale tak sobie myślę o teraźniejszości. Wszyscy mówimy, że Ukraina jest naszym przyjacielem, że będziemy współdziałać i robić razem interesy. Parę dni temu słyszałem wypowiedź szefa ukraińskiej dyplomacji Dymytro Kułeby, który mówi o Niemczech, jako liderze, który przejął inicjatywę w Europie, jeśli chodzi nie tylko o dostawy broni, ale także sankcje i gra pierwsze skrzypce. Nie widzę tego, co do tych sankcji. Może to jest początek twardych interesów, które Ukraina będzie chciała robić przede wszystkim z Niemcami? To jest taki gest. Jest zły policjant, ambasador Melnyk i dobry policjant Kułeba, który mówi, że Niemcy są ich głównym wsparciem i liderem. Tak to trochę brzmi.
Też byłem nieco zaskoczony tymi słowami ministra Kułeby, bo doskonale wiemy, jak w poprzednich tygodniach wyglądała dyskusja sankcyjna. Myślę, że te słowa trzeba traktować, jako taką premię dla Niemiec ze strony Ukrainy. Premię narracyjną, bo słowa niewiele kosztują, a pewne znaczenie mają, bo idą w świat, są powielane i kształtują wizerunek. Myślę, że to taka premia za poparcie embarga na ropę w szóstym pakiecie sankcyjnym. Wie Pan doskonale, że długo trwały o tym dyskusje. My byliśmy tu bardzo aktywni w naciskaniu na Niemcy, aby embargo na ropę zostało wprowadzone. Czy zostanie, to zobaczymy, bo mamy w tej sprawie jeszcze opór innych krajów. Niemcy zmieniły stanowisko po raz kolejny pod naporem, mogę powiedzieć bez przesadnej skromności, że przede wszystkim polskiej dyplomacji, bo byliśmy tutaj z grona państw UE najbardziej aktywni w dialogu z partnerami, domagając się twardych sankcji. Myślę, że Ukraina chciała ten gest docenić, stąd te słowa.
Nie boi się Pan, że jak przyjdzie co do czego, to na Ukrainę wejdą jednak Niemieckie firmy? Odbudowa kraju to szansa na ogromny rozwój i dla tego kraju, który jest odbudowywany, bo historia tak pokazywała często, ale też często dla tych, którzy pomagają. Wszyscy ostrzyli sobie zęby na to, że Ukraińcy nas nie zostawią w tej sytuacji, a ja postrzegam te niemieckie firmy, jako siłę na tyle dużą, że to może się rozbić o takie czyste, gospodarcze interesy.
Rzecz nie w tym, żeby się bać, a już na pewno nie będąc wiceministrem spraw zagranicznych, ale należy przeciwdziałać tendencjom, które mogą być sprzeczne z polską racją stanu. Zapewniam, że ostatnie tygodnie, to są tygodnie naszej wytężonej pracy. W tej chwili na różnych odcinkach mamy na uwadze ten aspekt, że kiedy sytuacja się ustabilizuje, chcemy być gotowi, żeby móc wspierać Ukrainę między innymi w odbudowie tego kraju, bo to będzie potrzebne. Zwracam uwagę na organizację konferencji donorów przez premiera Mateusza Morawieckiego i premier Szwecji w Warszawie, gdzie zebraliśmy ponad 6 mld euro na odbudowę Ukrainy. Myślimy i działamy nie tylko w krótkoterminowej perspektywie, ale także patrząc dalekosiężnie.
Czyli, jak rozumiem, jest prowadzony w tej sprawie jakiś lobbing. Teraz rzecz, która od dawna mi spędza sen z powiek, czyli kwestia obsady ambasady polskiej w Berlinie. Po ustąpieniu prof. Przyłębskiego mamy tam wakat. Mam wrażenie, że to kluczowa placówka, bo widać, co robi ambasador Melnyk. Jest bliżej, czy dalej tego, żeby została obsadzona? Jaki to jest horyzont czasowy?
Jest bliżej, niż dalej. Jest już kandydat w tej sprawie.
Kandydat? Czyli to mężczyzna?
Nic więcej Panu nie zdradzę. Mogę tylko powiedzieć, że ci, którzy narzekają, że ambasady nie są wystarczająco szybko obsadzane, to nie zawsze może pamiętają, jak złożona jest procedura wyboru ambasadora. Musi w tej sprawie wypowiedzieć się minister spraw zagranicznych i premier, a ostatecznie powołuje prezydent, więc to jest jego decyzja i musi być zgoda, co do kandydata, ze strony prezydenta, zgoda komisji spraw zagranicznych w Sejmie i przejście wszystkich procedur bezpieczeństwa, związanych z kandydatem. Od momentu wyboru kandydata, to jest mniej więcej w bardzo ambitnym reżimie 5-6 miesięcy. W tej sprawie wybór został dokonany, więc mam nadzieję, że to jest perspektywa bliższa około 3, może maksymalnie 4 miesięcy, kiedy ambasador obejmie placówkę w Berlinie.
Bardzo jestem ciekawy, jaka to jest postać i jakie ma nastawienie, jadąc do Niemiec. Ambasador Przyłębski podczas konferencji, uświetniającej 95-lecie naszego radia powiedział, że przyjechał do Niemiec, jako realista, a wyjeżdżał, jako germanofob. To może była lekka kokieteria, ale coś w tym jednak jest.
Pan ambasador Przyłębski pełnił swoją misję niesłychanie ambitnie i ofiarnie. Wykuwał tam ścieżki w czasem kamiennych korytarzach, w których nie było to łatwe. Jestem mu bardzo wdzięczny za tak dobrze pełnioną funkcję. Jego następca nie będzie miał łatwego zadania, ale to osoba doświadczona i będzie w stanie spróbować przynajmniej tę pałeczkę w tej sztafecie podjąć.