Łukasz Kaźmierczak: Przed rozmową sprawdziłem, jaki jest stan pacjenta, nazywanego RS, w szpitalu w Plymouth, odłączonego od aparatury podtrzymującej życie. Komunikat z wczorajszego wieczoru jest taki, że stan pogorszył się, ma coraz częstsze przerwy w oddychaniu. Wydaje się, że czuje się dobrze, nie wykazuje nasilenia drgawek, nadal otrzymuje podskórne wlewy płynów (sól fizjologiczną). To ustawia nam dramaturgię tej walki o życie Polaka. W tę sprawę włącza się także polityka i wczoraj mieliśmy wysyp komentarzy wielu polityków. Pewnie powinniśmy rozmawiać głównie na płaszczyźnie etycznej i moralnej, ale co zrobić? Roman Giertych napisał: "Wyobrażacie sobie państwo to wzmożenie, które nastąpiłoby na wieść o tym, że papież-Polak powiedział - pozwólcie mi odejść i odmówił dalszej uporczywej terapii. To, przecież by biednego papę ubezwłasnowolnili, porwali i przywieźli, żeby leczyć". To oczywiście pewnie nawiązanie do akcji dyplomatycznej MSZ. Jak ksiądz odniesie się do tych słów?
ks. Paweł Bortkiewicz: Na pewno jest kilka ciekawych kwestii, choć wolałbym uniknąć tych sporów politycznych, bo one są - najdelikatniej mówiąc - bardzo nietaktowne w obliczu tego dramatu. Wydaje mi się, że prostą powinnością państwa jest troska o przedstawicieli tego narodu, ta troska jest wpisana w funkcję państwa. Ja nie postrzegam tego działania dążącego do uratowania życia Polaka, jako działalności politycznej, chociaż można powiedzieć tak, że jeśli zgadzamy się na zapomnianą definicję polityki, jako roztropnej troski o dobro wspólne, to ta roztropna troska wyraża się w sposób niezwykle czytelny i w tym ujęciu to jest polityka. Jak rozumiem opozycja, czy krytycy tych działań rządowych postrzegają politykę i działania rządu jako grę o tron, ale tu nie o to chyba chodzi. Boję się, że zapętlimy się w nietaktowne spory w obliczu wielkiego dramatu tego człowieka i naszej kultury.
Ja sobie pozwolę wyciągnąć wątek z tego, o czym mówił Roman Giertych. Chodzi o porównanie do sytuacji papieża Jana Pawła II, który nie chciał, żeby prowadzono wobec niego uporczywą terapię, odmówił jej. Tu jest to zestawiane. Czy to jest sytuacja porównywalna?
Wydaje mi się, że nie. Nie dysponuję pełnymi danymi dotyczącymi przebiegu choroby pana RS, pana Sławomira. Jan Paweł II był już w wieku podeszłym, był przewlekle chory. Środki, które wobec niego można by stosować, byłyby środkami uporczywymi. Papież z tego zrezygnował. Natomiast z tych doniesień, o których słyszymy, z doniesień medialnych wynika, że człowiek w sile wieku miał zatrzymaną przez kilkadziesiąt minut akcję serca, znalazł się w stanie śpiączki, jego jakość życia znacznie się pogorszyła, ale działania podjęte przez Brytyjczyków nie są związane z uporczywą terapię, czy z jej zaprzestaniem - to są działania, które odmawiają elementarnych warunków do opieki, a więc dożywiania, dowadniania. To jest zupełnie inna sytuacja. Nie ma elementarnej opieki, która stanowi podstawę troski o człowieka. Jednym z kluczowych pojęć, nad którymi warto się pochylać przy tych dyskusjach jest kwestia rozróżnienia między uporczywą terapią, a środkami zwyczajnymi. Bo uporczywa terapia zakłada stosowanie środków nadzwyczajnych, nieproporcjonalnych do oczekiwań, które są związane z rokowaniami dotyczącymi pacjenta.
Księże profesorze, mam na podorędziu mnóstwo cytatów polityków, którzy mówią o uporczywej terapii. Lewica używa takiego określenia, ale zostawmy to na bok. Tomasz Terlikowski, katolicki publicysta także uważa, że to jest taka sytuacja, pisząc: "Odłączenie od aparatury nie zawsze i nie w każdej sytuacji jest eutanazją i nie zawsze jest złem moralnym". Jego zdaniem podtrzymywanie na aparaturze człowieka, którego mózg nie żyje, a działa jedynie pień mózgu, może być moralnym złem.
Jestem w dobrych relacjach z Tomaszem. Powiedziałbym redaktorowi Terlikowskiemu, żeby sięgnął do swojego wpisu sprzed 2-3 lat, kiedy analogiczna sytuacja dotyczyła małej dziewczynki i wówczas Tomasz pisał radykalnie, że zaniechanie opieki jest barbarzyństwem, przekreśleniem naszej cywilizacji. To, co pan redaktor zacytował jest też godne uwagi - pada określenie śmierci mózgu i stwierdzenie, że człowiek jest niezdolny do życia. To jest sprawa problematyczna, dlatego, że posługujemy się powszechnie harvardzką definicją śmierci z 1968 roku, która orzekła, że decydującym kryterium dla stwierdzenia śmierci człowieka jest śmierć mózgu, a później doprecyzowano śmierć podstawy mózgu. Pierwsza rzecz jest taka: to definicja ustanowiona przez prawników, a nie lekarzy i dzisiaj kwestionowana.
U nas na antenie wypowiadał się ojciec Markowski, lekarz-dominikanin.
Jego książka "Medycyna na krawędzi", która rozprawia się z tym kryterium. Podobną kampanię przeprowadza w Polsce profesor Talar, także od strony praktycznej, mając na swoim koncie neurorehabilitację pacjentów, którzy byli właśnie po orzeczeniu śmierci pnia mózgu, a mimo to zostali przywróceni do życia. Nie jest to tak absolutystyczna definicja, z którą nie można się rozprawić. Pan Terlikowski stwierdza, że w tym przypadku mamy jednak do czynienia z nieobumarłą podstawą pnia mózgu, co nawet w świetle tej definicji, daje pewną szansę. Neurologowie, którzy badali naszego pacjenta stwierdzają, że istnieją szanse - spor jest o to, czy dać szansę. Skoro jest szansa, to dlaczego z niej rezygnować.
Skoro padła informacja, że właściwie definicja śmierci mózgowej jest definicją prawniczą, to tak naprawdę życie pana Sławomira też jest de facto wykładnią prawniczą, bo decyduje o tym brytyjski sąd.
Sąd, który stwierdził, że pacjent żyje, ale ma bardzo niską jakość życia. To jest kolejne pojęcie niezwykle kluczowe we współczesnych sporach bioetycznych, które są w pewnym sensie sporami między kategorią jakość życia, a wartością życia.
Może zacytuję stanowisko szpitala: "RS przeszedł ze stanu śpiączki do stanu wegetatywnego, z niewielką szansą przejścia do niskiego poziomu świadomości. Był badany przez wielu specjalistów, lekarze stwierdzili, że stan Polaka nigdy nie ulegnie poprawie".
Zakładam, że takie badania rzeczywiście były, ale - jak też donosiły media - były też stwierdzenia neurologów zupełnie przeciwne, mówiące o tym, że taka szansa jest.
Zdaje się nawet, że profesor Talar tutaj się pochylał nad tą sytuacją. Patrzył internetowo, jak wyglądają reakcje pacjentów, m.in. gałek ocznych.
W sytuacji takiej hipotetycznej, w której mamy do czynienia z wątpliwościami, jeżeli jedna wątpliwość działa przeciwko życiu, a jedna za życiem, to wydaje się rzeczą racjonalną przychylenie się do tego działania, które będzie ratowało życie.
To nawet prawniczo byłoby sensowne, trochę jak domniemanie niewinności.
Dokładnie tak. Podobny casus, czy zasadę przedstawił Jan Paweł II w encyklice Evangelium Vitae, gdzie papież odwołał się do racjonalności podejmowania decyzji.
Patrzę też na to, co mówią kodeksy etyki lekarskiej. Polski kodeks mówi, że lekarz nie może stosować eutanazji ani pomagać w popełnieniu samobójstwa. W przypadku brytyjskim inna jest w tej chwili wykładnia. Spotkałem się nawet z określeniem "form hearing to killing".
To sytuacja dość typowa dla pewnych kręgów kultury, zachodniej kultury, która radykalnie promuje cywilizację śmierci. W okresie pandemii dokonało się dość powszechnie w USA i krajach Europy Zachodniej rozszerzenie pola cywilizacji śmierci - poprzez np. zalegalizowanie aborcji domowych albo przez rozszerzenie eutanazji lub kryptotanazji, czyli ukrytej eutanazji, co ma miejsce zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i Hiszpanii i niektórych stanach w USA.
Może sytuacji części pacjentów z koronawirusem w podeszłym wieku także, których się odkłada na leczenie.
Oczywiście na ten temat trwają ogromne spory i debaty. Jeżeli się śledzi niektóre media czy biuletyny to można się przekonać, ile przetoczyło się debat.
Jest pewien konflikt stanowisk pomiędzy żoną, dziećmi, a krewnymi: rodzeństwem i rodzicami pana Sławomira. To jest też etycznie bardzo trudna sytuacja.
Tak, ale żona jest w bardzo ścisłej relacji prawnej, natomiast matka jest przede wszystkim w relacji więzów krwi. Myślę, że niezależnie od orzeczeń prawnych, bardziej przychylałbym się do stanowiska matki.
Sąd uznał, że żona lepiej zna jego odczucia w tej materii, że on by sobie nie życzył takiego podtrzymywania przy życiu. Trudna sprawa.
Trudna sprawa, ale matka przywołuje poglądy syna, którego zna jednak chyba dłużej, niż żona, a poglądy te są związane też z jego opcją wiary i myślę, że to też jest argument za ratowaniem jego życia.