Jak co tydzień śpieszę z relacją na temat kinowej nowości. Tym razem wybrałam się na film „Mistrz”, inspirowany biografią Tadeusza Teddiego Pietrzykowskiego. Jego bokserską karierę przerwałą wojna, stał się jednym z pierwszych więźniów w Auschwitz. Tam na drodze przypadku ponownie stanął na ringu i staczał bokserskie pojedynki, walcząc o życie własne i współwięźniów oraz dostarczając rozrywki oprawcom.
Reżyserem filmu jest Maciej Barczewski, którego pamiętać możemy jako twórcę głośnego przed kilkoma laty filmu „Najlepszy”. Postać samego reżysera jest intrygująca, bo to profesor prawa, który już w wieku dojrzałym postanowił zmienić profesję, a sztuki filmowej uczył się choćby podglądając przy pracy Christophera Nolana. I nie wspominam tu o tym jedynie w kategorii ciekawostki, ponieważ również w omawianym przez nas filmie doskonale widać, jak te amerykańskie doświadczenia wpłynęły na dokonywane przez reżysera artystyczne wybory. Bowiem „Mistrz” to film bardzo w amerykańskim stylu, nastawiony na wywoływanie silnych reakcji widza. Wybór takiej konwencji jest w jakiś sposób zrozumiały: strategia polega pewnie na tym, by przyciągnąć do kin i przed ekrany szerokie grono odbiorców, być może również tych poza granicami naszego kraju i skroić na ich potrzeby dzieło wyraziste, zrozumiałe i atrakcyjne dla przeciętnego widza, które tym językiem przekazać może historię niezwykłego człowieka szerokiej publiczności. Przyznam jednak, że dla tej niesamowitej historii wymarzyłabym sobie formę trochę inną: może dłuższą, bardziej wnikliwą, mniej skoncentrowaną na wyciskaniu łez wzruszenia, bardziej powściągliwą, podającą tę wstrząsającą treść w sposób bardziej subtelny. Nie zmienia to jednak faktu, że to film naprawdę dobry, z genialną rolą Piotra Głowackiego i pięknymi zdjęciami Witolda Płóciennika, takimi, które z jednej strony sugerują realność i prawdziwość scen, inspirowanych rzeczywistością, ale też otwierają ten obraz w stronę refleksyjności, metafory.
Premierę miała niedawno również książka pod tym samym tytułem. Opowieści i zapiski ojca, Tadeusza Pietrzykowskiego zebrała w niej i opatrzyła komentarzem jego córka Eleonora Szafran. I w przypadku książki trafiłam chyba na podobny problem do tego, który napotkałam podczas seansu: zewnętrzna forma, a więc okładka, grafiki umieszczone we wnętrzu książki, dobór fontów są według mnie nietrafione. Treść książki jest naprawdę atrakcyjna, ma ciężar należny osobistym historiom, opowiadanym słowami samych głównych bohaterów. Chciałoby się dla niej czegoś więcej niż posterowa okładka i rysunki kolczastych drutów. Nie mniej treść to warta odkrycia. Znajdziemy w niej ogrom interesujących faktów, niedostępnych dla filmowego widza, np. wspomnienia spotkania z Maksymiliana Kolbe i aktywności w konspiracji obozowej z Pileckim, czy choćby reprodukcje grafik i szkiców, bo choć to może zaskakujące, pięściarz Teddy był także artystą amatorem.
Warto jednak rozważyć czy strategia, którą ja przyjęłam, czyli czytanie i oglądanie filmu w tym samym czasie jest dobra, bo można wpaść w pułapkę ciągłego wyszukiwania w obrazie kinowym różnic i niezgodności z rzeczywistą historią. Nie mniej polecam „Mistrza” zarówno w wydaniu literackim jak i filmowym.
Książka ukazała się nakłądem wydawnictwa Ringier Axel Springer Polska.