Są oni oskarżeni o porwanie, pobicie i pomoc w zamordowaniu dziennikarza Jarosława Ziętary. Zeznając przed sądem powiedział, że obawiał się prowokacji prokuratury. Biznesmen zeznał, że pięć lat temu władze jego firmy dostały informacje, że prokurator i policja mogą podrzucić na teren przy Wołczyńskiej w Poznaniu ludzkie kości. - Uznaliśmy te informacje za wiarygodne, że ten człowiek spotykał się z prokuratorem i policjantem - mówił świadek.
Według ustaleń śledczych w budynkach zajmowanych przez Elektromis w 92 roku mógł być zamordowany Jarosław Ziętara. Według Mariusza Ś. firma wynajęła wzmocnioną ochronę i wyznaczyła nagrodę za ujęcie ewentualnych prowokatorów. O sensacyjnej informacji biznesmen nie poinformował jednak przełożonych prokuratura, ani mediów. Zrobił to trzy lata później, w 2018 roku, gdy miał rzekomo dowiedzieć się o propozycji łapówki w zamian z zakończenie sprawy Ziętary. Śledztwo w tej kwestii umorzono pod koniec zeszłego roku.
W obu historiach przewija się nazwisko głównego świadka w procesie oskarżonych byłych ochroniarzy Elektromisu.
Mariusz Ś., rozpoczął tworzenie Elektromisu pod koniec PRL - u, po przełomie był też właścicielem tygodnika Poznaniak. Otaczał się byłymi milicjantami i pracownikami Służby Bezpieczeństwa. W czasie składanych obecnie zeznań podtrzymał twierdzenie, że o śmierci poznańskiego dziennikarza dowiedział się dopiero kilka lat temu.
Jarosław Ziętara na początku lat 90. opisywał szarą strefę ówczesnej gospodarki. Do dziś nie odnaleziono jego ciała. Równolegle w poznańskim sądzie toczy się sprawa byłego senatora Aleksandra Gawronika, który jest oskarżony o podżeganie do zabójstwa reportera.