Śledztwo kościelne zakończyło się w październiku 2018 roku wydaleniem Krzysztofa G. ze stanu kapłańskiego. Mężczyzna nie jest jednak skazany, bo wciąż trwają czynności w prokuraturze. Na razie Krzysztofowi G. postawiono zarzuty - kilkadziesiąt gwałtów i nadużycie stosunku zależności wobec ministranta.
Jak podaje Gazeta Wyborcza, światło dzienne ujrzała informacja, że mężczyzna został zatrudniony w kurii i to w dwa miesiące po tym, jak przestał być księdzem. - Nie w samej kurii, a jako magazynier w diecezjalnym archiwum akt dawnych - mówi rzecznik kurii, ksiądz Maciej Szczepaniak. - Czyli z dala od dzieci i młodzieży, co jest także formą prewencji społecznej - dodaje.
Jego zdaniem, Gazeta Wyborcza nierzetelnie przedstawia jednak motywy zatrudnienia. Krzysztofa G. przyjął arcybiskup Gądecki, ale tylko dlatego, że oskarżony sam zwrócił się o pomoc. Metropolita pozwolił mu pracować, dopóki ten nie znajdzie innego zatrudnienia. - Chodziło o to, by nie odwracać się od człowieka, nawet obciążonego - dodaje ksiądz Szczepaniak.
Pomoc proponowano także ofierze, ale nie doszło do porozumienia na linii Kościół-ofiara. - Nie próbujemy ochronić tego mężczyzny, jeżeli wina zostanie mu udowodniona, powinien ponieść pełną odpowiedzialność karną - dodaje kuria. Były ksiądz nie przyznaje się do winy.